Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigranci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigranci. Pokaż wszystkie posty

13 sierpnia 2017, artysci na uchodzctwie, czyli refleksje o fatum pamieci

Felix Nussbaum 'Exile'
Kiedy patrze na ten obraz (przypadkowo odkryty podczas grzebania w sieci, widzialam inne plotna na wystawie "Niewidzialne Museum" w centrum kultury Wiels), widze czlowieka zlamanego, bezradnego. Pomieszczenie, w ktorym skulil sie mezczyzna, jest puste, jakby zostalo juz oproznione na wyjazd. Na niemozliwie dlugim stole stoi tylko globus przypominajacy, ze dom bedzie od teraz gdzie indziej. Tam, gdzie bedzie wzglednie bezpiecznie, gdzie nie zapytaja, kto, jak i z kim. Gdzie bedzie mozna tworzyc jako artysta, a nie jako Zyd, muzulmanin, chrzescijanin, dziecko ulicy czy rodzina opozycyjnego polityka.

Ten obraz przypomina mi ksiazki, ktore ostatnio przeczytalam: "Emigranci", niemieckiego pisarza W. G. Sebalda i rodzimego Henryka Grynberga "Uchodzcy". Jedna i druga sa pozornie zapisami wspomnien autobiograficznych (Grynberg), lub biograficznych czterech postaci (fikcyjnych, choc wydaje sie, ze istniejacych naprawde po zapoznaniu sie z obszernym materialem zdjeciowym dolaczonym do ksiazki). Co je laczy? Wszystkie narracje sa tworzone przez postac z obrazu Nussbauma. Ludzi bez korzeni, odlaczonych jak gitara od pradu, od zycia. Zdolni do tworzenia, ale jakos pusci, bez energii, ktora popychala ich ku awangardzie w ich krajach. Niemcy, Polska, a docelowo Stany Zjednoczone, Szwajcaria, Izrael, Wielka Brytania. Grynberg nawet doslownie zauwaza, ze jeden z jego bohaterow, Marek Hlasko, po prostu nie potrafil pisac bez polskiej rzeczywistosci i tej mentalnosci, jednak odleglej od amerykanskiej. Frykowski czy sam Grynberg rowniez szukali inspiracji, ktorej jakos za oceanem bylo mniej. Byl alkohol, latwe okazje do zarobku, ale nie w zawodzie, w ktorym zablysneli w Polsce. Bohaterowie Sebalda z kolei izolowali sie od spolecznosci (w szklarni, w zakurzonym atelier, w odleglych zakatkach Europy), aby przeszlosc nie dawala znac. W obu ksiazkach niemozliwa ucieczka doprowadzala do samobojstw, samounicestwienia (terapia elektrowstraszami wujka Ambrosa), dziwactw (jak malowanie w pomieszczeniu pelnym smieci, bibelotow i ulatniajacego sie kurzu albo kontemplowanie starych plocien sprzed II wojny swiatowej przy uzyciu lupy w poszukiwaniu odpowiedzi na zabojstwo rodzicow). Pamiec rodzinna doprowadzala kolejne pokolenia do obsesyjnego szukania prawdy, grzebania w przeszlosci, w konfrontacji z trauma. Ale czy to spotkanie uleczalo? Na pewno dostarczalo wiedzy, co tak naprawde mialo miejsce. Bol jednak obecny jest w kazdej z opowiesci, kazdej karcie i zyciorysie. Nawet u czytelnika, ktory przeciez odbywa te podroze w przeszlosc, nierzadko wspominajac wlasne historie rodzinne.

Wrocmy do obrazu. Jako widz mozemy snuc tysiace przypuszczen. Ale po zapoznaniu sie z zyciorysem malarza, Felixa Nussbauma, szybko odkryjemy wspolna nic losow z jego malowanymi modelami i nim samym. Zydowskiego pochodzenia (jak wszyscy z powyzszych bohaterow), byl jednym z obiecujacych malarzy ruchu surrealisttycznego w miedzywojennych Niemczech. Po dojsciu do wladzy Hitlera najpierw ukrywal sie z zona Felka w Brukseli, a potem w Ostende. Kiedy Nazisci dotarli i tam, zostal przewieziony do Francji, a kiedy ukrywajacych sie malzonkow znaleziono w jednym z domow przyjaciol, zostali przetransportowani do Oswiecimia. Tam zginela cala rodzina Nussmauma: rodzice i brat. Ostatni z zyjacych czlonkow rodziny zmarl z wycienczenia w Stuthof.

Czy powinnam impregnowac czytajacych, kiedy opisuje historie z zeszlego stulecia? Nie, bo te historie i te narracje powtarzaja sie wsrod obiecujacych artystow-uchodzcow, ktorzy przybywaja do Europy teraz. Malarze, muzycy, poeci staraja sie o azyl, majac za soba wycienczajace podroze z wlasnych krajow, reperkusje, a czesto zabojstwa czlonkow rodziny przez rezim, ktorego byli przeciwnikami. Ta pamiec: o wlasnej ziemi, o rodzinie, o przodkach przesladuje i czasem nie pozwala na integracje, o jaka chodzi spolecznosci przyjmujacej. Jak napisal w lisciku post-it pewien somalijski uchodzca, mlody poeta, ktorego kiedys poznalam:
 "Jest wiele drzwi, ktore bede dla Ciebie zamkniete. Miej odwage je otworzyc, a wtedy przeszlosc przestanie Cie scigac. Przyszlosc zagosci na Twojej twarzy usmiechem i tysiacem motyli. Idz i odlec w chmurach".
Albo bohater Sebalda:
"Jest taka niemiecka okrutna bajka, w ktorej jesli tylko poddasz sie czarowi, bedziesz musial mu ulegac do konca, az Twoje serce peknie, bez wzgledu na to, ile pracy wlozyles w jego zdjecie - w tym kontekscie tym czarem jest pamiec, pisanie i czytanie".
Czytajmy, piszmy, i pamietajmy, chocby byla to lektura bolesna.

13 listopada 2015, Kiedy moj problem jest "mojszy" niz "twojszy" - dlaczego slowa oddzialuja

 Tego kawalka nie da sie zapomniec. Adas Miauczynski jedzacy platki w towarzystwie telewizji, z ktorej plyna unikalne hasla "mojszej racji", a nawet "najmojszej" i ekskluzywnosci tej racji wobec innych ugrupowan, innego punktu widzenia, jakby racja nie byla pojeciem abstrakcyjnym, a obiektem przynaleznosci. I jakby dzielila na "naszych", "obcych" i "nie posiadajacych zadnej racji", czyli takich, co nie wierza. Przynajmniej w te racje:


Ta "walka polityczna" o jedna racje przeszla mi przez glowe w momencie odczytania osobistego apelu o problemie. Pewna kobieta dzielila sie postem, w ktorym opisala poczucie zagrozenia, w jakim zyja: ona, jej maz i ich synek. Post zostal opublikowany dzien po 11 listopada - swiecie niepodleglosci, i zawieral zdjecie meza i malego synka. Ponizej publikuje jego tresc:
 
"Długo myślałam czy napisać tego posta, ale w mojej obecnej sytuacji rodzinnej chyba kazda forma działania ma teraz znaczenie. Na zdjęciu widzicie mojego męża (z synem), jak możecie sadzić wyglada na obcokrajowca czy nawet chrzescijanina*.
Mój maz pochodzi z Indii i jest Sikhem, nosi turban który jest symbolem religijnym Sikhizmu.
Nie jest chrzescijaninem, ksenofobem, zagrozeniem dla porzadku spolecznego*.
Jest wysoko wykształconym człowiekiem, prowadzącym swoją firmę we Wrocławiu. Płaci podatki, Zusy i posiada kartę pobytu.
W ostatnich tygodniach bardzo nasiliły sie ataki rasistowskie w jego kierunku, jest notorycznie obrazany, wyzywany, ludzie bywają agresywni, plują na niego, wytykają palcami i robią zdjęcia bez jego zgody....
Wczoraj nie wychodziliśmy z domu, ze strachu....
Odwiedziła nas tez w domu policja która ostrzegała przed takimi atakami....
Boje sie o mojego męża, boje sie o nasza rodzine i stres z tym związany ostatnio odbiera mi radość życia....Wiem ze nastroje w EU dot. napływu emigrantów z Polski*  nie poprawiaja naszej sytuacji ale mam do was wszystkich tu prośbę:
Wytłumaczcie swoim dzieciom, mężom czy rodzinom ze ciemny kolor skory czy turban na głowie nie świadczy o zagrożeniu, nie jest powodem do ataku na tle rasistowskim.
Uświadamianie w tym temacie jest dla mnie bardzo ważne i być może przyniesie większe poczucie bezpieczeństwa naszej rodziny".

Zaraz, zaraz, czy ta Pani pisze o mnie? Przeciez dyskredytuje moje wyznanie wobec wyznania jej meza, tytuluje mnie takze ksenofobem. Czy taka mysl przeszla Wam przez glowe? Jesli tak, dobrze. To znaczy, ze zwracacie uwage na brzmienie przekazu i na zawartosc tego, co czytacie. Jak czujecie sie, widzac te kilka zdan? Czy oprocz wspolczucia dla pary, nie czujecie sie obrazeni? Jak okreslicie Wasza reakcje na takie zdania?

Usprawiedliwie autorke apelu. Byla pod wplywem silnych emocji, zyla w poczuciu zagrozenia i zdecydowala sie na akt desperacji, majacy uwrazliwic znajomych, rodzine, najblizsze otoczenie na niszczaca sile postaw rasistowskich i przemoc wobec innego koloru skory/wyznania. Cel napisania listu jest zatem jasny i ja sama podpisuje sie pod intencja. A jednak pojawia sie "problem w problemie" - jak autorka broni meza, wskazujac palcem: "zostawcie moja rodzine, to nie my jestesmy be". Czyli tych "be" mozna zwyzywac, opluc, bo sa "chrzescijanami, ksenofobami, zagrozeniem dla porzadku spolecznego"?

Wreszcie inna kwestia, ktora moglismy zobaczyc w urywku "Dnia swira". Moj problem jest "najmojszy", bo moj, bo doswiadcza go moja rodzina. Slowem - w obliczu wlasnych problemow problemy globalne (ataki rasisowskie sie zdarzaja i na nieszczescie padaja ofiarami obcokrajowcy bez wzgledu na wyznanie, kolor skory czy to, co maja na glowie, tak jak ofiarami dyskryminacji padaja LGBT czy osoby z niepelnosprawnoscia, a nawet dlugowlosi, punkowcy, itp), staja sie mniej wazne, bo sa "obok". Zamiast apelu o tolerancje dostajemy apel o zostawienie w spokoju konkretnej rodziny. Czy nie jest to usprawiedliwieniem dla przemocy, tylko plynacej w innym kierunku, nie w "moim"?

Na koniec zredukuje dystans poznawczy, ktory pojawil sie po rozpoznaniu siebie w tych sformulowaniach. Autorka apelu w rzeczywistosci nie miala na mysli naszego kregu kulturowego. Zaznaczylam kontrowersyjne sformulowania gwiazdka. Wiec nie "emigranci z Polski", a "emigranci z Syrii" (ktorzy nota bene uciekaja przed wojna). Wiec nie "chrzescijanie, ksenofobi, zagrozenie porzadku publicznego", a "muzulmanie, terrorysci, zagrozenie bezpieczenstwa kraju". I nie "wyglada na chrzescijanina", a "wyglada na muzulmanina".

Mam nadzieje, ze teraz czujecie sie lepiej. Mnie przywolywanie pewnych spraw i zwracanie uwagi na kwestie kulturowe takze uwrazliwia. Zreszta nadal, po latach, przypominam sobie znane powiedzenie aktywistow: "Twoja niemoc rodzi przemoc". Nie badzmy obojetni.



23 pazdziernika 2015, Kanada dla Polaka - o punktach imigracyjnych

fot. Sarbux, freeimages.com

Po wygranych wyborach, premier-elekt Justin Trudeau z Partii Liberalnej wybral sie z wizyta do przedstawicieli mniejszosci narodowych i religijnych. Odwiedzil m.in. pakistanski meczet, byl z wizyta w miastach w wiekszosci zamieszkalych przez ludnosc indygeniczna - First Nations. Obiecal:
"It's time for a renewed, respectful and inclusive nation-to-nation process to eliminate the gap in First Nations education", proces polityki "wyrownawczej" aby poziom edukacji Pierwszych Kanadyjczykow byl taki sam jak kazdego innego mieszkanca."Wybraliscie rzad, ktory bedzie promowal roznorodnosc, bo sama Kanada byla budowana przez ludzi z wielu zakatkow swiata, ktorzy praktykowali rozne religie, mowili roznymi jezykami. Wiemy, ze taki kraj nie powstal przez przypadek, dlatego bedziemy podtrzymywac ducha afirmacji roznorodnosci i inkluzywnej polityki spolecznej".

Pieknie brzmia te hasla bo wydaje sie, ze premier Kanady chce dla wszystkich dobrze. Kazda mniejszosc, kazda nacja i praktykujacy wszystkie religie maja sie czuc w Kanadzie jak w domu. Inkluzywna polityka imigracyjna - czyli wlaczanie grup etnicznych do wiekszej spolecznosci i dbanie o zachowanie spojnosci spoleczenstwa przyjmujacego juz na poziomie regionalnym - ma byc sukcesem dziesieciolecia zmian w polityce migracyjnej kraju klonowego liscia. Rozczaruje sie jednak ten, kto chcialby wyjechac do Kanady ot tak, jak np. do Wielkiej Brytanii. Bez przygotowania, znajomosci jezyka czy dyplomu. Kanada bowiem od kilku lat stosuje system punktacji, w ktorej brane sa pod uwage: wiek, poziom edukacji, doswiadczenie zawodowe, poziom adaptacji spolecznej kandydata czy fakt posiadania oferty pracy u konkretnego pracodawcy. Przyjrzyjmy sie systemowi punktowemu:
  • Wiek: 10 punktów za przedział wiekowy od 21 lat do 49 lat.
    Indywidualne zdolności do adaptacji. Maksimum 10 punktów. 
  • Wykształcenie. Maximum 25 punktów za ukończenie wyzszych studiów uniwersyteckich, minimum 17 lat oficjalnej nauki.
  • Znajomość języka. Maksimum 16 punktów za płynną znajomość języka angielskiego i 8 punktów za dobrą lub płynną znajomość języka francuskiego.
  • Doświadczenie zawodowe. Maksymalnie możemy otrzymać 21 punktów za 4 lata pracy na pełen etat. 0 punktów dyskwalifikuje kandydata.
  • Oferta pracy w Kanadzie: jeżeli możliwa do otrzymania. 10 punktów. Oferta pracy od pracodawcy kanadyjskego musi być potwierdzona przez kanadyjskie biuro bezrobocia.
  • Partner/Partnerka: wyksztalcenie, doswiadczenie zawodowe, czy oferta pracy w Kanadzie? Bliska rodzina w Kanadzie.
  • Srodki na poziomie ok. 16 000 $ (w przypadku pary bezdzietnej), aby zapewnic, ze jest sie niezaleznym finansowo.
W systemie trzeba uzyskac 67 punktow, aby moc aplikowac o pobyt na terytorium Kanady.    
Rozczarowac sie tez moga ci, co wiedza, ze na pewno wjada bez wizy. Jesli mamy stary paszport, mozemy miec problemy. Bez wizy wjada tylko ci, ktorzy posiadaja paszport biometryczny. Rozczaruja sie tez ci, co chca aplikowac do popularnych destynacji np. Montrealu, Quebecu, Toronto czy Ontario. Rzad Kanady "rozmieszcza" potencjalnych imigrantow w roznych czesciach regionu, do ktorego aplikowalismy. Jesli nie mamy rodziny (to tez kolejna opcja na otrzymanie pozwolenia na osiedlenie sie), musimy liczyc sie z tym, ze to wladze zdecyduja, gdzie bedziemy osiedleni. 

Jak najlatwiej znalezc sie w kraju klonowego liscia? Poprzez program "Skilled Worker". Kanada nie liczy, w przeciwienstwie do panstw tzw. Starej Europy, na tania sile robocza. Jesli kandydat znajdzie swoj zawod na liscie zawodow poszukiwanych przez rzad Kanady, moze smialo uczetniczyc w procesie "rekrutacji na emigranta". 

23 sierpnia 2013, piatek: Co o migracjach mowi nam Eurostat

Zeby mowic cokolwiek o migracjach w Europie, nie mozna pominac narzedzia okreslajacego trendy w ruchu ludnosci. Eurostat od lat sluzy badaczom, socjologom, dziennikarzom i dzialaczom organizacji pozarzadowych do szacowania, ile i kto przebywa na terytorium Unii Europejskiej. Interesujace sa liczby przedstawiajace zarowno migracje wewnatrz UE, jak i ruch obywateli innych krajow do UE i z UE. Co prawda polska wersja Eurostatu zawiera dane z 2009 roku, to angielska ma juz uaktualnione dane z 2011 roku. Oczywiscie sa to dane oficjalne, pokazujace jedynie ludzi, ktorzy legalnie i z wlasnej inicjatywy osiedlaja sie w krajach UE.

Kto zatem przyjal najwiecej imigrantow? Nietrudno zgadnac. UK zaostrzylo juz polityke imigracyjna i o pobyt juz nielatwo, ale dwa lata temu przyjezdzalo do niej przeszlo pol miliona imigrantow. Prawie tyle samo dostawalo sie do Niemiec, a ok 450 000 do Hiszpanii (teraz, o ironio, bardzo chca sie wydostac) i ok 385 000 do Wloch. Te kraje karmily ponad 60% wszystkich imigrantow UE.

Jakie kraje przodowaly w statystykach imigrantow? Maroko, Algieria, Indie, Chiny, Ekwador i USA oraz Turcja, Ukraina, Rumunia. Polska takze znalazla sie w czolowce zwlaszcza po migracji niemieckiej (89 000 wedlug szacunkow podawanych przez urzedy imigracyjne Niemiec i Deutsche Welle) i angielskiej (jest nas podobno ponad milion, a w calej UE ponad 2 miliony).

Czy Eurostat jest narzedziem miarodajnym? Legalni imigranci to kropla w morzu ogromnego ruchu ludzkiego na kontynencie. Tysiace przemierzaja kraje UE i kandydujace (jak Turcja) w poszukiwaniu lepszej przyszlosci albo zycia w poczuciu bezpieczenstwa.  Zwlaszcza w obliczu zamieszek i wojny domowej w Syrii, Egipcie czy Mali. Zreszta jesli wierzyc statystykom Interpolu, ktore mowia, ze Europe (Malte, Wlochy, Grecje) zalewaja w duzej mierze imigranci bedacy poza wszelkim systemem, mapa Eurostatu wydaje sie przygladzonym staromodnym tupecikiem na lysej glowie Europy. Skoro malutka, 400 000 Malta ma co roku rejestr 2000 ludzi nielegalnie przekraczajacych jej terytorium, podobnie Grecja (przerazajace filmy z obozu w Patras) widac, ze zywiol ludzki tylko bedzie sie wzbieral. Widac tez, ze te kraje nie dosc, ze nie radza sobie z nadmiarem ludzi, to w przypadku ucieczki z warunkow, jakie w nich panuja, narazaja na smierc w wodach Turcji lub Wloch. Tego Eurostat nie powie...

A jakim gospodarzem dla imigrantow jest Polska? Przeczytajcie niedawno opublikowany wywiad z dziennikarzem TVN, ktory spedzil kilka tygodni w bialostockim osrodku dla imigrantow. Moze nie spartanskie warunki Patrasu, ale areszt - to porownanie przychodzi do glowy jako pierwsze. Nas jednak rocznie, jak juz pisalam w poprzednim poscie, "zalewa" duzo mniej imigrantow. I chyba dlugo nie bedziemy ziemia obiecana.






11 maja 2013, sobota: wywiad z Polka-emigrantka dla "Lejdiz" - odslona druga

Pisalam o wartosciach, ktore znacza dla nas wiecej, kiedy jestesmy na emigracji. Co sie jednak dzieje w momencie, kiedy, bedac na emigracji, tracimy prace? Nowej nie widac, a mamy do placenia czynsz, czesto jeszcze kogos utrzymujemy?

Rozmawialam z kolejna emigrantka, tym razem zalozycielka fundacji pomocowej w UK. Z jej wypowiedzi jasno wychodzilo, ze Polakom, tym bardziej tym niewyksztalconym, nie mowiacym w obcym jezyku, wiedzie sie zle:

"Jak się żyje Polakom-imigrantom?

Poruszyła Pani jeszcze jedną kwestię: zasiłków. Imigrantom w ogóle ciężko dostać jakiekolwiek benefity. Trzeba spełnić szereg wymagań. Pamiętajmy, że przy obecnie zaostrzonej polityce migracyjnej, urzędy będą udowadniały, że się cos komuś nie należy: że nie ma się tzw. habitual residency, czyli prawa pobytu. Wiadomo, że każdy obywatel UE ma taki pobyt, ale musi to udowodnić. A trudno udowodnić, ze białe jest białe. A to trwa, nawet kilka tygodni. W tym czasie dana osoba może zostać bez grosza przy duszy, w głodzie.

A co z mieszkaniami?

Aby dostać lokal socjalny, w tej chwili trzeba mieszkać minimum 5 lat. I mieć pobyt stały. Większość nowo przyjeżdżających Polaków tego nie ma…Podobnie jest z pracą. W tej chwili bez języka pracy się nie dostanie.

A co z rodzinami? Często wyjeżdzają pary z dziećmi.

Tak, to prawda. To zwykle mężczyzna pracuje, kobieta opiekuje się dziećmi. Jednak jeśli nie są małżeństwem, wówczas kobiecie nie należą się żadne świadczenia, np. w przypadku rozstania się lub śmierci partnera. Nie należy się też pomoc lekarska (oprócz ratowania życia)."


Wydaje sie, ze jechac w ciemno, jak to robilismy kilka-, kilkanascie lat temu, to bezmyslnosc. Skutkuje dramatami. Brak mieszkania, brak zasilku, brak mozliwosci zwrocenia sie do urzedu po pomoc, brak mozliwosci skorzystania z opieki lekarskiej - lepiej chyba juz wrocic. A mimo to wieli Polakow zagranica zostaje. I klepie biede. Kolo sie zamyka...

5 maja 2013, niedziela: Wywiad z polska emigrantka dla "Lejdiz Magazine" - odslona pierwsza

Nawet, jesli miejsce, w ktorym sie mieszka, jest tylko tymczasowe i ciagle nas "cos"gna, warto swoj tymczasowy czas zapelniac rzeczami i wydarzeniami wartosciowymi. Co jest wartosciowe? To po prostu cos, co nas rozwija. Ja tak traktuje dziennikarstwo, choc H. twierdzi, ze na charytatywna dzialalnosc nas nie stac. Moim argumentem bedzie jednak zawsze, ze dzieki pisaniu i rozmowom rozwijam sama siebie. A potem nagroda jest, ze rozmowczyni pisze do mnie, ze miala najlepszy wywiad od dawna.

Zreszta, w wywiadzie dla magazynu "Lejdiz" spotkaly sie dwie kobiety, ktore pasja przepelnia. Pozwolcie, ze zacytuje:

- Można o Pani powiedzieć, że jest Pani aktywistką na rzecz wolności?

- Wolność to dla mnie stan naturalny. Jeśliby ktoś zaczął mi odbierać powietrze, powiedziałabym: proszę mi nie odbierać powietrza. Po prostu dużo widziałam i w dzieciństwie nasiąknęłam poczuciem, jak to jest, jak się nie ma wolności.
 
Czlowiek z pasja nie podda sie wiec rygorowi nowego, emigranckiego zycia. Bedzie troche ponad to, co mu sie oferuje. Beda i trudne momenty, ale, jak z kolei zauwazyla moja kolezanka z Londynu: "wazne jest, aby posiadac cel i dazyc do niego". Cel implikuje dzialanie i jest przeciwienstwem abstrakcyjnych marzen. Zaklada, ze go zrealizujemy. Musimy go tylko zobaczyc.
 
Dzis, za chwile, mam wywiad z kolejna bohaterka, ktora na emigracji potrafi znalezc swoje miejsce i potrafi dawac innym, co udalo jej sie osiagnac.  Co to dla mnie znaczy? Coz, sa ludzie, ktorzy potrafia swoj cel osiagnac i widza wrazliwym okiem, co dzieje sie wokol. W tym kontekscie troche racji  ma autorka tekstu w natemat.pl piszac, ze emigracja tworzy lepszych Polakow. Z drugiej strony - przeciez wielu emigrantow wraca z poczuciem porazki, teskniac zwyczajnie za krajem, ktory ma bardziej przyjazne oblicze, choc jest tak samo przezarty kryzysem i bezrobociem. Moze nie widzieli celu? Moze pomylili filozoficzny stan uszczesliwienia z wypchana kieszenia? Statystyki, ktore z kolei podaje inny artykul w natemat.pl alarmuje: Polacy zdominowali statystyki przestepstw, az 5 tys. zbrodni i wykroczen popelnili w UK nasi rodacy. 
 
Emigracja ma wiec dwie, jesli nie wiecej, twarzy: 
- wzbogaca mentalnie tych, ktorzy wyjezdzaja, jesli jada z jakims bagazem doswiadczen, kariery i znajomosci jezyka
- zubaza mentalnie i pozbawia tego, na co sie czekalo: domu, dobrych zarobkow, a takze pryskaja zludzenia o lepszym zyciu.
 
Pytanie wiec: po co jedziemy? Czy tylko po wyzsze zarobki? Czy tam nie chcemy tworzyc "wartosci dodanej" i dzialac na rzecz spolecznosci?


2 maja 2013, czwartek: Obrazoburcza pocztowka - czyli czekamy na wywiad w Polsce

Dzis troche obrazoburczo. Doszlismy z H. do wniosku, ze Europa przechodzi kryzys. Nie tylko tozsamosciowy, ale takze jest przepelniona imigrantami i niebawem wybuchnie.

Moim zdaniem mial racje Zygmunt Bauman piszac, ze "uchodzctwo okrada z tozsamosci", choc nie zyjemy w epoce totalitaryzmow albo inaczej - sa one odlegle jeszcze, ze to "gdzies daleko" nie wplywa na poczucie bzpieczenstwa. Nasza tozsamosc na emigracji to pustka, ktora probujemy zapelnic inna warstwa znaczen, symboli i tego, co dla nowej zbiorowosci wazne. W momencie, kiedy trafiamy na tygiel, gdzie jest tozsamosci do wyboru, do koloru, trudno jest sie poruszac i jeszcze trudniej "byc w domu" nawet, jesli ten dom jest tymczasowym domem.

Odczulismy ten stan w Polsce, jeszcze bardziej w Belgii. Kraj ten ma wielu uchodzcow, imigrantow ekonomicznych, ex-patow. Kazdy przywozi ze soba poczucie "jestem tu tylko na chwile". Nie uczestniczy w procesie konstruowania, moze abstrakcyjnie to zabrzmi, wspolnego, lokalnego dobra - wspolnej "wartosci dodanej". A jesli juz, to dopiero w ktoryms pokoleniu, po "zadomowieniu" sie. Nie widzialam, jako zywo zadnego Marokanczyka, Pakistanczyka, Indusa, Afgana, ktorzy kilka lat po przyjezdzie do Belgii chcieli robic cos dla swojej spolecznosci, a takze szerzej, dla spolecznosci lokalnej. Osobiscie mni to smuci, bo pozostawia ten kraj (tu wpisz nazwe kraju), wyjalowionym. Kraj, ktory sluzy im za sakiewke do poprawienia sytuacji materialnej.

Znajomi twierdza, ze kraje europejskie, przez swoja kryzysowa polityke imigracyjna i zamykanie drzwi nowym imigrantom, skutecznie wywabiaja jak niechciana plame, poczucie, ze moge byc Belgiem pochodzenia azjatyckiego, afrykanskiego. Zapewne jest w tym troche prawdy, skoro sfrustrowany Hindus rzuca w funkcjonariuszke swoja karta tymczasowego pobytu mowiac, ze skoro daje mu pozwolenie na prace tylko na miesiac, po co trzyma go w tym kraju? - to autentyczny przyklad znajomego, ktory w Belgii spedzil ok 8 lat.

Gdzie zatem szukac siebie, bedac poza granicami kraju, z ktorego sie pochodzi, jak zachowac trzezwosc ogladu spraw i nie czuc sie gorszym, a co najwyzej przybyszem? Paradoksalnie pomaga praca. Te kilka godzin dziennie aranzuje dzien, pomaga poukladac sprawy i oddala widmo powrotu, zwlaszcza, jesli mialby byc to powrot niechciany. Na pewno pomaga tez doksztalcanie i znajomosc jezyka. Przy, moze i sporym wysilku, mozemy pracowac w zawodzie, bez koniecznosci "zaczynania od zera". Ale przede wszystkim, wazne, aby wiedziec, ze kazdy jest rowny i nie ma czlowieka niechcianego czy nielegalnego, nawet, jesli inaczej stanowia dokumenty.

29 stycznia 2013, wtorek: epilog hiszpanski i co robic dalej ?

Kiedy przelykalismy wraz z naszym porannym czajem smak porazki matrymonialnej, przyjaciel H. z Niemiec, mieszkajacy poprzednio w Szwecji, wypalil ktoregos wieczoru na skype:

- Nic nie straciliscie. Jedzcie do Szwecji, ale uprzednio zabierzcie, co sie da, z hiszpanskiego urzedu.
To na co czekaliscie jest w Szwecji krotkie i nie ma komplikacji. Sam tam bralem slub.

H. zapalil sie do pomyslu. Nastepnego dnia rano zmusilismy sie do kolejnej wizyty w madryckim USC. Prosperujaca dzielnica, kilkusetmetrowa kolejka do wejscia, krzyczacy Latynosi pilnujacy przesuwajacej sie cizby i trafiamy na 5. pietro gmaszyska.

Praca wre. Wywolywane sa kolejne osoby ktore albo zawarly szczesliwie zwiazek malzenski, albo na niego czekaja i wierza, ze nie dotknie ich rutyna urzednicza. Do lady kolejno podchodza urzedniczki. Usmiechniete, zwawe i dowcipne. Wypatrujemy "naszej" opiekun projektu.

- Nazwiska i numer ewidencyjny? - wypala tymczasem mloda Latynoska urzedniczka wygladajaca na Boliwijke albo Ekwadorke.
Pokazujemy kartke z numerem i paszporty.
- W jakiej sprawie?
- Chcemy odebrac nasze dokumenty: akt urodzenia, zaswiadczenie o niepozostawaniu w zwiazku malzenskim.  Nie zostalismy przez Panstwa zakceptowani, chcemy wiec anulowac proces.
- Otrzymaja Panstwo telefon w ciagu 7 dni. Potem musza Panstwo oboje przyjsc do urzedu po odbior, z dokumentami tozsamosci - odpowiedziala, juz uprzejmiej, urzedniczka.

Tydzien pozniej dzwoni "smerfetka". Nasza urzednik zebrala z teczki dokumenty i sa gotowe do odbioru. Jest 29 stycznia, 2 dni przed nasza zaplanowana odyseja do Europy. H. nie ukrywa radosci:
- Wreszcie sie zmobilizowali. Bedziemy mogli szybciej przetlumaczyc dokumenty - zawyrokowal.

Tego dnia kolejka do urzedu wydaje sie niekonczaca. W zasadzie jakies 200 metrow sznurka petentow, krzyczacych, palacych w milczeniu, przeklinajacych, ze jeszcze 30 minut do otwarcia biura, a oni stercza w tlumie. Wreszcie, wpuszczani po jednym, po przegladzie rzeczy osobistych, trafilismy na 5. pietro do "naszej Pani". Kiedy tylko nas zobaczyla, zaczela wymachiwac papierami. W miedzyczasie i przy pracy po hiszpansku, potrafilam wykrzesac z siebie poprawne zdania i moglam wrecz przerywac interlokutorce jej wyznania. A raczej - jej inwektywy w nasza strone:

- Nie wiem, czy macie prawo do odbierania dokumentow - syczala, przeciagajac nam karta z numerem petenta przed oczami.
- Mamy, kazdy ma - wtorowalam, ale ona nie ustepowala. W koncu wstala, podeszla do stolika mezczyzny za nami, najprawdopodobniej kierownika, i wysyczala:
- czy oni nie powinni przyjsc po odbior dokumentow z tlumaczem?
- Nieee...popatrzyl znad papierzysk mezczyzna i zsunal z nosa okulary - oni rozumieja, co Ty do nich mowisz. Ta Pani nie potrzebuje tlumacza - zawyrokowal, po czym wrocil do swojej pracy.
Nie wytrzymalam:
- Ile czeka sie na apelacje ?
- Co?! - "smerfetka" niemal podniosla sie z krzesla - z urzedem nie wolno sie bawic! Albo zabieracie papiery, albo apelujecie.
H. musnal moja stope na znak, zebym ucichla. Pozwolilam wiec urzedniczce wertowac papiery w poszukiwaniu aktow urodzenia, zaswiadczen o stanie kawalerskim, panienskim, itp. W koncu, kiedy je wydala, ucichlam na dobre. Odeszlismy bez slowa. Tak minelo nasze 8 miesiecy w Madrycie.


16 stycznia 2013, sroda - jak kochaja nas urzednicy

Byla 10 rano. Zimno, ale kilka stopni na plusie. Wlasnie zatrzasnelam drzwi wejsciowe, kiedy uslyszalam wolanie H. Wybiegl na klatke schodowa, trzymajac w reku telefon:

- Dzwoni kobieta z urzedu! Mamy decyzje! - wydawal sie uradowany. - Tak, ja mowisz po hiszpansku troche, daje moja zone. - i przekazal mi sluchawke.

- Slucham, prosze mowic - wypalilam. - Tak, jestem zona. Tak...tak...ok, dziekuje...

- I co - ?! - idziemy do urzedu. Super! - krzyczal w podnieceniu maz.

- Czekaj. - wypalilam tylko, bo glos urzedniczki zanikal w korytarzu starego domu. - Jej glos brzmial smutno, powiedziala, ze nie ma zgody...

- Wyslemy do niej Esperanze. Jak to, tyle miesiecy i co ta urzedniczka wyprawia!

Kiedy pocalowalismy klamke gabinetu naszej adwokat, choc powinna od godziny urzedowac w swoim biurze, pojechalam do pracy. Lzy splywaly mi po twarzy. Same, nieprzymuszone. Nic to, teraz poczekamy na osad osoby, ktora jest w temacie naszych spraw.

Kiedy bylam w pracy, H. wyslal mi wiadomosc na fejsbuku:

- Stworzyli raport. Trzy strony powodow, dlaczego nas nie zaakceptowali. Uzasadnili to Twoim poznym zameldowaniem w Madrycie. I ¨brakiem wiedzy o naszym wspolnym zyciu osobistym i rodzinnnym¨.
- Z kim byles w urzedzie - wyklikalam.

- Z Abdulem. Wyklocal sie, ze bedziemy apelowac. Powiedzieli, ze mamy to pokazac prawnik i niech ona sie z nimi kontaktuje w sprawie apelacji - odpisal maz.

Urzednicy znalezli wygodna wymowke, aby nie udzielic nam slubu. H. potem, jeszcze nie dowierzajac werdyktowi, rozmawial z kims, kto zarejestrowal zwiazek partnerski z Hiszpanka. Podobniez istnieje niepisane prawo, ze przyszli malzonkowie musza mieszkac ze soba nieprzerwanie przez rok pod tym samym adresem. Moj szef dodal, ze trzy lata wstecz urzednicy wykryli blisko 1000 falszywych malzenstw i dlatego sprawdzaja kazdego nie-Europejczyka.

Tymczasem znajomy H. zawarl w listopadzie zwiazek malzenski z Hiszpanka. Zaplacil agentowi 5000 EUR. Kilka dni po naszym werdykcie otrzymal ksiege malzenska i karte rezydencji w Hiszpanii.

14 grudnia 2012, jak zmieniamy mieszkanie po raz trzeci

Pieniadze sa (nie) dobrem, ktore szybko sie konczy tak, jak przyszlo. Przezywalismy powazny kryzys zaytulowany: sprawdzamy ceny zywnosci, rezygnujemy z protein i chodzimy pieszo tak daleko, jak sie da. Nie mialam butow na zime, H. cierpial na brak swetra, a temperatura spadala ponizej zera.

- Musimy zmienic mieszkanie na blizej pracy - wypalilam, bo i szef zapalil sie do projektu i zaoferowal pomoc w dzwonieniu do najemcow.

Zaczelismy wiec zbierac wszystkie ogloszenia napotkane na przystankach autobusowych, przegladalismy wszystkie strony internetowe z anonsami. Interesowaly nas 3 osiedla, barria: Entrevias, Palomeras i Vallecas. Byle nie musiec placic za bilet miesieczny. Maksimum 30 minut od pracy.

Pierwsze dni byly jak randka w ciemno. Pokoje byly albo nieumeblowane, albo nie mozna sie bylo zameldowac (a tego porzebowalismy do slubu), bo corka, bo siostra, bo kilkanascie osob na raz mialo meldunek, a nie mieszkalo. Albo lozko w pokoju dla pary wygladalo jak pojedyncze i nie dalo sie w zaden sposob rozlozyc. Albo dzielnica, w ktorej mielismy osiasc byla w przewazajacej czesci romska. Kobiety stojace pod blokiem, inne krzyczace z okien na swoje dzieci. Wszedzie duzo brudu, tony wiszacego prania. A pod klatkami mlodziez. Hasz i piwo, grafiti i niewybredne napisy.

Tuz przed swietami mijal drugi tydzien poszukiwan najtanszego, najlepszego i mozliwie najblizej usytuowanego domu. W koncu z ogloszenia w sieci wyklul sie spokojny i tani pokoj w przyleglej do Vallecas dzielnicy Entrevias, z podwojnym lozkiem, slonecznym oknem i ogrzewaniem. 31 minut pieszo od biura, wyremontowany i pomalowany na zolto, w odcieniu jasnego ugru.

Wplacilismy kaucje i mielismy przenosic graty w weekend 30-31 grudnia do nowej lokalizacji. Napisalismy tez do prawniczki Esperanzy, bardziej na wszelki wypadek niz po to, aby konsultowac decyzje. Jej odpowiedz nadeszla tego samego dnia i byla krotka:

- Jesli rzeczywiscie zmienicie mieszkanie, nie powiemy nic urzedowi. Moga byc klopoty.

Tymczasem poinformowalismy nasza boliwijska gospodynie o zmianie, zaoferowalismy pomoc w rekrutowaniu chetnych. W noc przed Wigilia usiadlam z nia, aby wydobyc z siebie tylko:

- Zostajemy z Toba, Maria. Nasza prawniczka odradzila nam zmiane mieszkania. Ale nie jestesmy w stanie placic tyle, ile przedtem. Da rade zejsc z ceny?

- Jak dobrze, nie chce tu nikogo nowego. 10 EUR mniej, ok? - odparla bez namyslu. - mozecie tez zmienic pokoj, bo druga lokatorka sprowadza siostre i zamieni sie ze mna pokojami.

- Niech bedzie.

Tak stracilismy kaucje w nowym mieszkaniu, przenieslismy sie do nowego pokoju z oknem, z ktorego wialo bardziej niz z poprzedniego. Sciany mialy splowialy, rozowy kolor. Wszedzie czulo sie wilgoc i chlod. Razem z kolorem scian plowiala nasza nadzieja na spokojne zycie w Madrycie.

- Wy chyba lubicie klopoty - podsumowal nas Abdul w pewien posylwestrowy wieczor, bladzac wzrokiem po zalamaniach w rozowej scianie.

30 listopada 2012, piatek - telefon z Urzedu Stanu Cywilnego

Doczekalismy sie telefonu. H. wlasnie wchodzil do meczetu na piatkowa modlitwe, kiedy smertfetkowa, smutna i sucha urzedniczka zadzwonila na jego numer:

- Brakuje nam jej umowy o prace - przeszla od razu do konkretow. - Przyjdzcie z nim do urzedu jak najszybciej. Dziekuje.

Byla druga po poludniu. Ukladalam towar na polkach, kiedy H. przekazal mi wiesci. Czym predzej, w nadziei, ze urzad bedzie pracowal, spakowalam graty i ruszylam do domu. W ciagu kolejnych 40 minut bylismy pod urzedem. Na drzwiach tabliczka pokazala, ze pracownicy urzeduja od 9 do 14. I ani minuty dluzej. Pocalowalismy wiec klamke.

3 grudnia, w poniedzialkowy poranek Abdul nie pracowal i ponownie nam towarzyszyl w naszej odysei do urzedu stanu cywilnego. Minelismy to samo masywne biurko, te sama urzedniczke i dotarlismy do ¨Smerfetki¨. Ta zagaila:
- Brakuje nam jej umowy o prace do zakonczenia procesu - wyjasnila. - Gdzie ona pracuje?
- Tu a tu, mam umowe na czas nieokreslony - odpowiedzialam.
Hoyeria (wymawiane przez urzednizke jako: odzerija), tak?
- Ze co, przepraszam? - zapytal Abdul.
- Hoyeria, nie wiesz, co to znaczy? Przyjdz z tlumaczem! - urzedniczka nie kryla oburzenia.
- Co to znaczy wiec? - rownie arogancko zagral nasz kuzyn.
- Bizuteria, bransoletki, naszyjniki... - doprecyzowala sucho sucha funkcjonariuszka.
- Aaaa tak, pracuje w sklepie z bizuteria - szybko jej przerwalam.
- Poprosze kontrakt - wyciagnela reke urzedniczka i zaczela studiowac, patrzac na nas z ukosa. - Dobrze, dziekuje. Zadzwonimy z decyzja.
- Kiedy? - spytal, moze nieco zbyt gwaltownie Abdul.
- Nie wiem! Moze za miesiac, moze za poltora! - urzedniczka machnela na nas reka, jakbysmy byli natretnymi owadami.

Nie wytrzymalam. Po wyjsciu z gmachu po prostu sie rozkleilam. Publicznie, przy Abdulu. I znow kawa zupelnie mi nie smakowala. Czekac, czekac, udawac, ze nie czujemy, jak sie nas traktuje. Postanowilam zabrac sie za swoj hiszpanski, aby zadna urzedniczka nie czula satysfakcji.

6 listopada 2012, wtorek, czyli jak pytamy o wynik wywiadu

Te date mielismy podana jako pierwsza przez urzednikow w momencie skladania dokumentow. Zabralismy ze soba Abdula, aby zapytal w naszym imieniu o wynik. Kiedy dotarlismy do biurka-muru, jaki oddzielal urzednikow od petentow, podalismy numer ewidencyjny. Urzedniczka usmiechnela sie, wstala ze swojego krzesla. W tym momencie Abdul wypalil:

- Bo wie Pani, oni mieli wywiad matrymonialny i teraz chcemy wiedziec o wyniku.
Urzedniczka zmienila wyraz twarzy. Usmiech znikl tak szybko, jak sie pojawil. Natychmiast, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, usta wykrzywily sie. Funkcjonariuszka usiadla ponownie na swoim krzesle i odparla:

- Jak mieliscie wywiad, to sami zadzwonimy. Teraz nie bede tego sprawdzac. Nastepny! - pomachala na podstarzalego Latynosa.

Abdul zaprosil nas na kawe. Ale ani nie smakowala, ani nie pobudzila do dzialania. Jechalam do pracy zla i smutna. W tym kraju urzednicy maja mniej empatii niz w moim kraju...

Chris-Krzysztof

Pewnego wieczora siedzielismy w knajpie, ktora wytypowal Abdul. Mala, z lustrami po obu stronach tak, ze widac, co kelner nalewa gosciom za barem, na scianie glowa dzika, wokol kilka niewielkich, czarnych stolikow ze sklejki. Podaja kawe i alkohol, na zagryche churros.

- Dzis poznasz mojego kumpla, wlasnie przylecial z Polski - zaczal Abdul.
- A Ty skad go znasz ?
- Mieszka tu juz 22 lata - parsknal Abdul. - i wrocil, bo dostal prace. Zwariowany gosc - uprzedzil kuzyn.

Do zadymionej sali wszedl wysoki, chudy blondyn. Bezceremonialnie sie przywital, po czym wrzucil kelnerowi 5 EUR na bar i po kilku chwilach popijal koniak z czarna kawa. Wygladal troche jak James Dean po latach. Juz nieswiezy, ale jeszcze elektryzujacy.

- Jestes z Polski? Skad? - wypytywal, jakby bycie tu mojej narodowosci bylo czyms egzotycznym. Wiesz, ze mamy tu polski sklep? A w pobliskim chino sa polskie produkty: czekoladki, chrzan, zupy w proszku, salatki i ogorki konserwowe ? - perorowal.

Krzysiek rzeczywiscie przyjechal 22 lata temu. Przez kilka lat przebywal w Hiszpanii nielegalnie, lapiac sie 'fuch', w koncu zalozyl wlasna firme remonciarsko-wykonczeniowa. Mial nawet wlasne mieszkanie na tej samej ulicy, na ktorej my zamieszkalismy i hiszpanska prawie-zone, ale zgrzytnelo i gruchnelo. Wiec ze swoim umilowaniem wolnosci pozostaje niezaleznym singlem, bez zameldowania.

Tego dnia zreszta nocowal u Abdula, popijajac w miedzyczasie kolejne whiskey. I spokojnie filrtowal okazje na zarobek albo przyjemne spedzenie wieczoru. - To czysty przyklad manany, ale w polskim wydaniu. - Przemknelo mi przez glowe. - Nie martwic sie, co bedzie jutro, poki jest na przyjemnosci. - Saczylismy wiec i my nasza niespieszna kawe, delektujac sie uciekajacymi minutami.

Wezme slub za pieniadze - czyli jak psuje sie malzenski 'rynek'

fot. Noffy, freeimages.com

Szukalam zestawu dokumentow potrzebnych w Polsce do zawarcia slubu z moim mezem. Wiele forow oferowalo raczej opowiesci 'kochamy sie, on jest muzulmaninem, pewnie bedzie mnie wiezil i bil' niz rzetelne porady i liste dokumentow. Kopalam dalej w nadziei, ze jednak zaswieci swiatelko i w liscie dokumentow nie zobacze zaswiadczenia z sadu, ze taki a taki obywatel, zgodnie z prawem swojego kraju, moze zawrzec malzenstwo. Na taki papier czeka sie w Polsce nawet 5 miesiecy...Potwierdzilam to wczesniej telefonicznie z USC w Warszawie - gdybysmy chcieli jednak zawrzec zwiazek w moim kraju, maz musialby zlozyc wniosek w sadzie, ze moze sie ze mna ozenic.

Szukalam wiec ludzkich porad, jak i gdzie skrocic czas oczekiwania, ktory plynie nieublaganie. Kilka slow kluczowych i...odkrylam strone, na ktorej handluje sie slubami! Tytul watku: 'Wezme slub za pieniadze'. Jest to wiec swego rodzaju gielda slubna z namiarami polskich kobiet, posrednikow, 'przyjaciol' mezczyzn, ktorzy zaplaca za papier.

Wiem, ze wiele zdesperowanych finansowo kobiet ze slubu czyni benefit i reperuje nim swoj budzet. Musi im sie to oplacac, skoro biznes kwitnie. Z nieoficjalnych opowiesci wiem, ze Azjaci przoduja w zawieraniu podobnych umow. I placa po 4-7.000 EUR. Jeden warunek: pani musi miec albo dlugoterminowa rezydencje, albo ma byc 'native'. Podobniez istnieja biura oferujace uslugi papierowych malzenstw i agent w jednym czasie prowadzi kilka-kilkanascie takich spraw. Dlatego urzednicy USC jak Europa dluga i szeroka sprawdzaja prawdziwosc zwiazku: czy to przez wywiad matrymonialny, czy telefon lub niezapowiedziane odwiedziny pod adresem zameldowania.

Czuje wkurzenie, ze spedzamy 7 miesiac na emigracji po to, aby zalatwic wszystko legalnie i krok po kroku, moj maz czuje sie jak nikt i nie jest w stanie odpowiedziec na ponizajace traktowanie podczas rutynowych procedur, bo przeciez jest z kraju, ktorego obywatele 'oszukuja urzedy', a decyzji o naszym malzenstwie jak nie bylo, tak nie ma, podczas gdy falszywy slub idzie gladko i czesto nie ma nawet wywiadu matrymonialnego.

Pewnie takie panie smieja sie slyszac, jak wyglada prawdziwa droga do malzenstwa. Z drugiej strony - poswiecaja kilka miesiecy, a nawet lat swojego zycia dla falszywego malzonka. Musza udawac, ze mieszkaja ze soba, ze przebywaja ze soba. Musza udawac milosc i stawiac sie razem na kazde wezwanie urzednika. Zadna relacja sie jednak przez ten czas nie rozwija - historii jak z filmu 'Zielona karta' nie uswiadczysz. Biznes jest biznesem i po 2 latach (wtedy statystycznie malzonek dostaje pobyt dlugoterminowy), wygasa swiadczenie uslug. Mozna sie 'rozwiesc' tak latwo, jak mozna sie 'ozenic'.

16 pazdziernika 2012, wtorek - wywiad matrymonialny

Nie mielismy szczescia. Kiedy w przeddzien naszego spotkania z urzednikami poszlismy na wizyte do Esperanzy potwierdzic opowiesc i dodac sobie odwagi okazalo sie, ze ona nie bedzie nam towarzyszyc, Javier tez nie moze. I tlumacz, ktorego znalismy z przekladania na hiszpanski naszych dokumentow, takze wybral lepiej platna fuche. Tego samego dnia, w naszej obecnosci, Esperanza wykonala telefon do innej tlumaczki, Cristiny:

- 150 EUR, nie moze zejsc z ceny. Ale to dobra tlumaczka, tez z nia wspolpracowalismy - rozlozyla rece prawniczka. - bedzie na Was czekac o 9.50 pod urzedem. - chyba Wam pasuje, prawda? - zadala pytanie retoryczne, po czym zaczela bawic sie naparstkiem i przekladac nasze papiery.
- Czyli bedziemy sami, z tlumaczka - wyjasnil H.
- Tak, ale dacie rade - znow blysnelo oko, mrugajac do mnie porozumiewawczo.

O 9.50 rzeczywiscie czekala na nas drobna szatynka. Wcale nie elegancko ubrana, jakby wymieta po ostatniej nocy. Z amerykanskim akcentem, choc magicznie wypowiadala dzwieki liter typowo dla hiszpanskiego znieksztalconych: 's', 'c'. Wygladalo to tak, jakby seplenila po angielsku:

- Cesc, bede was tlumacyc. Ulatwicie mi zadanie, jak mi troche o szobie opowiecie. Z jakich krajow jesteccie? - zagaila nas w windzie na 5. pietro.

Do sali wywiadow idzie sie przez sale skladania dokumentow, schodzi sie kilka pieter schodami ewakuacyjnymi i idzie sie waskim korytarzem do konca. Wreszcie otwiera szklane drzwi i kieruje sie na prawo. W korytarzu nie sposob pomylic drzwi. Na krzeslach oczekuja pary. Mizdrzace sie, dotykajace, czule spogladajace. Z tlumaczami i bez. Z dziecmi i bez dzieci.

Wszyscy byli umowieni na 10.20: 7 par z roznych czesci swiata. W jednym rogu Egipcjanka z Kubanczykiem, ona nie mowiaca po hiszpansku, z marokanskim tlumaczem. Naprzeciw - pakistanczyk z punjabu i latynoska z Kolumbii, co kilka minut czule sie calujacy. Obok nich - marokanska para z dzieckiem, a po przeciwleglej stronie znow latynos z zielonymi oczami czule gladzacy dlon madame z Afryki. My, siedzacy z tlumaczka na ostatnich wolnych krzeslach, po przeciwleglej stronie para latynoska o sporej roznicy wieku, ona w ciazy. I wreszcie elegancka para, ktora caly czas stala u wejscia: Anglik i Kolumbijka. Ona swietnie znajaca angielski, on perfekcyjnie mowiacy po hiszpansku.

Wszyscy musielismy sie bac. Spokojne byly tylko malzenstwa z dziecmi, bo te odwracaly uwage od trudnego oczekiwania. Wreszcie zza kolejnych szklanych drzwi wyszla jegomosc w okularach, przy tuszy i na oko w wieku dojrzalym, dzierzaca w dloni liste petentow. Po kolei wzywala najpierw mezczyzn, potem kobiety.

Na pierwszy ogien poszli Marokanczycy i Latynosi. Potem do sali wszedl Kubaczyk i struchlala Egipcjanka. Ich wynik musial byc niezadowalajacy, bo ona byla jeszcze bardziej strwozona 'po' niz 'przed'. H. chodzil z kata w kat, po czym postanowil zasiegnac jezyka u mlodziutkiego punjabczyka: czy ma paszport, czy jest tu legalnie, co powie urzednikom?
- Paszport zgubilem, nie pracuje i utrzymuje mnie partnerka - wypowiedzial swoja litanie bez zajakniecia.- wszyscy tu to mowimy. H. postanowil sie tego trzymac, gdyby go spytano o sposob przyjazdu. Kiedy jego krajan wyszedl z przesluchania, dopytal, czy na pewno to bezpieczny scenariusz, czy nie.
- Nic sie nie martw. Mnie sie nie czepiali - uspokajal punjabczyk.

Latynos i afrykanka byli kolejna para, ktora wyszla zasmucona. To znaczy hebanowa dama jak zula gume oczekujac na wezwanie, tak i po wywiadzie przezuwala porazke cicho i beznamietnie, ale latynos byl wyraznie zalamany. Zielone oczy patrzyly smutno w podloge, probowal cos komunikowac przez komorke.

Nareszcie zza drzwi wylonila sie kobieta i wezwala H. Okazalo sie, ze zapomnialam mu dac paszport. Cristina wybiegla wiec z sali po kilka minutach i, jakas purpurowa, odebrala zgube.

H. wyszedl wypompowany. Minelam go u wejscia na sale przesluchan, probowalam dotknac, ale urzedniczka surowym spojrzeniem zabronila jakiegokolwiek kontaktu. Weszlam wiec cicho pelna dziwnych mysli, ale pewna, ze przeciez nikt nie moze mi zadac pytania o nas, na jakie nie umialabym odpowiedziec.
- Jak i kiedy sie poznaliscie ? - pierwsze pytanie padlo jak z mozdzierza.
W tym momencie zauwazylam, ze obok przesluchujacej jest jeszcze jedna kobieta, ktora ma przed soba teczke i zapisuje moje zeznania horrendalnym charakterem pisma na bialej kartce A4.
- Kiedy po raz pierwszy sie spotkaliscie ?
- Kiedy zdecydowaliscie, ze bedziecie razem ?
- Od kiedy jest Pani w Madrycie ?
- Gdzie Pani pracuje ? Jako kto ?
- Jak wyglada wasz dzien. Poprosze o szczegoly, o ktorej godzinie wychodzi Pani do pracy, kiedy wraca, co potem.
- Co robiliscie w sobote ?
- Co robiliscie w niedziele ?
Dziekuje, to wszystko - po niespelna 5 minutach kobieta zamknela zeszyt i podala drugiej do naszej teczki. Tamta opasala wszystko gumka i zlozyla na stosie obok swojego biurka. Jegomosc przesluchujaca odprowadzila mnie i tlumaczke do wyjscia, opowiadajac, ze czarno widzi bycie tu nielegalnych imigrantow, skoro postepuja, jak ten tutaj, ze dadza odpowiedz w ciagu miesiaca, wiec nalezy czekac.

Podeszlam do H. Przeszedl duzo wiecej, niz ja. Jego pytano o to, co robil poprzedniego dnia, powtarzano jak mantre, ze przyjechal do Madrytu tylko na slub, dlaczego nie ma zadnego stempla przekroczenia granicy. Pytano nawet, jaki film ogladal ze mna w weekend. Ale piszaca nie potrafila przepisac tytulu 'Killer elite', wiec napisala tylko, ze angielski. Twarz mojego przyszlego meza byla blada, byl jak zbity pies.
Cristina byla rownie zdenerwowana. Powtarzala w kolko:
- Nie wiem, co bedzie pzez ten pasaport.

Trudno bylo uzbroic sie w cierpliwosc, po emocjach na wywiadzie nie jadlam i pojechalam do pracy zgaszona, nieobecna, warczaca. Czekamy, czekamy, czekamy. Juz nie na decyzje, ale na milosierdzie urzednikow.




1 pazdziernika 2012 i tajemniczy list

Wlasnie ukladalam pare kolczykow w pudelku, aby wyslac z zamowieniem, kiedy zadzwonil H.

- Dostalismy list. Listonosz doreczyl mi go osobiscie, jest polecony i ostemplowany USC. Mamy sie stawic 16 pazdziernika w ich siedzibie. Po pracy idziemy do Esperanzy - zawyrokowal.
- Dobrze, spotkasz mnie przy stacji metra Diego de Leon - nie krylam zdenerwowania.

A wiec bedziemy sie spowiadac przed urzednikami z naszego zycia. Esperanza byla wyjatkowo spokojna:
- Nic strasznego, Spytaja was o to, co lubicie, jak sie poznaliscie, gdzie i kiedy dokladnie, od kiedy jestescie razem i co planujecie. No i dlaczego tutaj - ostatnie stwierdzenie wyraznie ja rozbawilo.
- Czy mozemy dostac liste pytan? - H. wiedzial, ze musi byc jakis klucz, na podstawie ktorego urzednicy zadaja pytania.
- Tak, poczekaj, drukuje ci liste - Esperanza podala nam 7 pytan.

A ver:
1. Od kiedy sie znacie.
2. Gdzie sie spotkaliscie.
3. Kiedy po raz pierwszy powiedziales jej, ze chcesz z nia byc.
4. Czy poznales jej rodzicow?
5. Co lubi robic?
6. Jak wyglada wasz typowy dzien?
7. Czy chcecie sie pobrac w Madrycie? Jakie sa wasze plany?

- Wazne, aby sie nie stresowac, byc cool - potwierdzila swoje slowa po raz kolejny. - No i pokazcie im, ze naprawde sie kochacie. Nie jestescie tylko dla papierka - mowila. - Aha - powiedzcie tez, ze nie chcecie najblizszej daty slubu, ze kochacie sie i ze pobierzecie sie w terminie dluzszym, bo to nie gra roli. A i tak wymyslimy szybszy slub - zakonczyla.

Dwa tygodnie spedzilismy jak we snie. Pracowalam tylko po to, aby zapchac czas, w domu jak zakleci ogladalismy filmy i opowiadalismy o sobie fakty, ktore moga sie przydac podczas wywiadu. Przypominalismy sobie daty, miejsca, klimat tamtych dni. Ale kazde z nas balo sie, to pewne, ze druga strona cos spartaczy. Nawet nasze sny nie chcialy sie ukladac w nic innego, jak tylko w mozliwe scenariusze wywiadu, spotkan z urzednikami.

28 wrzesnia 2012, jak stalam sie rezydentka w Hiszpanii

Wybudzilam sie po trzech godzinach drzemki. Budzik nieublaganie spiewal, ktora mamy godzine i ze czas wstac. Doczlapalam sie wiec do prysznica, nastawilam wode na kawe, wymodelowalam ciasto na tortille i przymierzalam po kolei najelegantsze kreacje w mojej imigranckiej szafie. W koncu zdecydowalam sie na zlotawe spodnie, bezowa koszulke, granatowe czolenka. H. wdzial na siebie plowa marynarke, blekitna koszule i spodnie w kant koloru khaki. Wygladalismy pieknie, jak para, ktora wlasnie mowi sobie to wyczekane 'tak'.

Wizyta jednak dotyczyla mojej karty pobytu. Zeby byc w Hiszpanii legalnie, musze posiadac jakis miejscowy dokument. To wlasnie NIE. Numer, po jakim moga zidentyfikowac cie urzednicy, numer potwierdzajacy, ze nie jestes tu tylko na chwile, ze, do diaska, masz jakies plany i jestes wlasciwym czlowiekiem na wlasciwym miejscu. I ze kraj plynacy krwia bykow traktujesz powaznie.

Urzad imigracyjny miescil sie na koncu swiata. Co prawda prowadzila tam jedna linia metra, ale za to do konca trasy. Imigranci jechali wiec za polska enklawe w Aluche, do Casa de Campo. Sam urzad tez nie wygladal imponujaco. Tak jakby ktos przemianowal blok mieszkalny na instytucje. Jedno male wejscie, w pospiechu dobudowane wejscie dla niepelnosprawnych. Waski hol. I dlugi korytarz, gdzie oczekuja imigranci. Kilka rzedow plastikowych krzesel, kilka metrow przestrzeni dla chodzacych nerwowo w te i tamta strone, wreszcie kilkanascie okienek umiejscowionych jakby przy jednym ogromnym stole. Sala jako zywo przypomina sale kinowa albo teatralna. Albo arene. Bo urzednicy czasem spogladaja zza swojego stolu na petentow, czasem wolaja cos do siebie, czasem do ochroniarzy, ktorzy tez przemierzaja kilkumetrowy trotuar. I tez obowiazuja numerki.

W srodku czekal na nas niewyspany Javier. Mial w reku blekitna, coraz bardziej wypchana teczke z naszymi dokumentami, prowadzil takze wozek z teczkami innych klientow. Tego dnia czekaly go wizyty w USC, w urzedzie imigracyjnym, w sadzie. Narzekal na nadmiar obowiazkow. Abdul, ktory postanowil nam towarzyszyc, wydawal sie zaaferowany jego praca.
- Klawo, tylko jezdzisz do klientow, przedstawiasz problem, potem kompletujesz dokumenty i umawiasz spotkania - mowil.
- Juz nie tak klawo, kiedy nie masz swojego samochodu, a wizyty sa niemal w tym samym czasie. Coraz czesciej nie moge towarzyszyc klientom, bo musze wybierac, ktora wizyta jest wazniejsza - ripostowal.

W okienku w zasadzie zlozylam dokumenty, jakie wypelnil Javier. Z ta poprawka, ze w jego formularzu bylam mezczyzna. Wypelnilismy wiec druk raz jeszcze, dopisywalismy w pospiechu numer telefonu kancelarii Esperanzy i...urzednik podal mi niewielki papierek koloru zielonego, ktory w zasadzie byl tylko polakierowanym papierem makulaturowym:
- Oto NIE, prosze sprawdzic dane - zarekomendowal.

Moja rezydencja byla wiec latwo gniataca sie, zupelnie nie wizytowa, taka brzydka i powszednia. Tylko Abdul mial mine, jakbym wygrala na loterii:
- Chodzmy na kawe - i podarowal mi plastikowe etui, aby NIE przypadkiem sie nie zniszczyl.
Szczesliwie na tym papierku nie bylo daty granicznej mojego zamieszkania. Wygladalo wiec na to, ze moge przebywac w Hiszpanii bezterminowo. A moze urzednik zapomnial o wpisaniu daty? - glowilam sie w drodze do pracy. Zostal juz tylko slub, i bedzie szczesliwosc bezterminowa, jak na tej malej, zielonej kartce...

21 wrzesnia 2012, wizyta w Urzedzie Pracy

Nastepnego dnia naszkicowalam sobie lokalizacje miejscowego urzedu pracy. Ta sama dzielnica, w ktorej miesci sie USC. Prosperidad, czyli prosperity w czasie kryzysu, podobnie imponujace gmaszysko z ta roznica, ze tam ludzie (petenci) koczuja na zewnatrz, poki drzwi oficyny sie nie otworza i mrowie nie dopcha sie do numerkow.

Polski urzad pracy nie rozni sie wiele od tego madryckiego. Moze tylko tym, ze czekasz wewnatrz kilka godzin na jakakolwiek obsluge, musisz wypelnic swoje formularze i druki samodzielnie i wyznaczaja ci kolejne wizyty. Ale punktem wyjscia jest zarejestrowanie sie jako bezrobotny. Tu, w Madrycie, do urzedu przychodza wszyscy: ludzie bez pracy, ludzie, ktorzy wlasnie podjeli pierwsza prace, ludzie ktorzy moga prace za chwile stracic. Wchodza bez kolejki, pobieraja numerek i wspolnie z konsultantem wypelniaja dokumenty. I czekaja na sms z ofertami szkolen, pracy, kursow.

Ale ale. Moja pierwsza wizyta tam nie nalezala do przyjemnych. Po raz pierwszy doswiadczylam, jak to jest byc imigrantem. Bez stosownej znajomosci jezyka, bez zaplecza zawodowego w Hiszpanii. Wystawszy sie w kolejce mrowia, dotarlam do recepcji. Chudy mezczyzna, na oko po 50., w kapeluszu i rekawiczkach bez palcow na moje pytanie o angielski kiwnal glowa, po czym skierowal nas na strone internetowa, gdzie mozemy umowic spotkanie.
- Ale my po NIE, zaprotestowalam.
- Tak, ale tu mozecie przyjsc tylko z NIE. Bez NIE nie obslugujemy - dodal znuzony recepcjonista.
- No tak, ale wiemy, ze mozemy tu dostac NIE prowizoryczny - odparlam, takze nieco znuzona absurdem sytuacji.
Jego rudowlosa kolezanka, takze na oko dojrzalsza, kiwnela glowa i powiedziala tylko:
-Arriba.

W okienkach pracownicy glowili sie razem z petentami, co i jak wypisac, wysluchiwali opowiesci o utracie pracy, braku kwalifikacji zawodowych, podjetej pracy tymczasowej. Kiedy zobaczylam na tablicy swoj numerek, podskoczylam i natychmiast usiadlam naprzeciw siwowlosego, chudego jegomoscia, ktorego oczy moglyby oslepic, gdyby mialy taka zdolnosc. Byly przezroczyste, tak jasne, ze az biale. Jegomosc zreszta caly byl spowity w jasnosc i szarosc. Szary sweter, pastelowy kolnierz koszuli. Kontemplacje stroju przerwal jego glos:
- Prosze NIE?
- Nie mam, chce miec - odpowiedzialam lamana hiszpanszczyzna.
- Bez NIE nie obslugujemy - jegomosc po skonczeniu zdania udawal, ze mnie nie zauwaza. Rychlo tylko krzyknal zza swojego boksu: - nastepny!

H. patrzyl na jegomoscia spojrzeniem terrorysty, obejrzelismy wszystkie boksy po kolei, ale wydawalo sie, ze nikt nie pomoze. Wreszcie H. wypatrzyl gabinet dyrektora.
- Idziemy do szefa, bedzie wiedzial najlepiej - przekazal.

Moje komunistyczne wychowanie nakazalo mi zaprotestowac. Przeciez szef nie bedzie obslugiwal kazdego, kto nie umie zalatwic sprawy. Przeciez szef ma obowiazki. I natychmiast ugryzlam sie juz nie w jezyk, ale w organ myslenia. Szef szefem, ale tez pracuje. A my jestesmy nadzwyczajnym przypadkiem. Poszlam wiec za H. do kolejnego oszklonego boksu, nieco tylko wiekszego od pozostalych.

Szefowa urzedu byla osoba bardzo elegancka. Karminowe oprawki okularow, czerwony szal, pierscionek z rubinem, kremowa koszula. To kontrastowalo z filigranowoscia jej osoby. Przy swoim biurku slusznych gabarytow wydawala sie dziewczynka, czerwonym kapturkiem wyjetym z lasu i odgrywajacym sequel wlasnych losow. Czar jednak trwal przez chwile, a potem prysl, ustepujac podziwowi dla determinacji tej kobiety. Urzedniczka miala heine-medina, poruszala sie o lasce, podpierajac sie na prawym boku.

-NIE? Dlaczego Was nie obsluzono? Bardzo prosze! - kobieta energicznym ruchem podala kartke z prowizorycznym numerem. - Kurs hiszpanskiego? Nie prowadzimy, ale prosze pytac. I zawsze moze mnie Pani tutaj znalezc, jakby byly klopoty.

Z drogocennym papierkiem udalismy sie do ksiegowej, a po kilku nastepnych spotkaniach mialam w rekach upragniony kontrakt.

20 wrzesnia, jak poznaje ksiegowa szefa

Biuro szefa miesci sie w Vallecas. O ironio, mielismy mieszkac w tej samej czesci Madrytu, ale wybralismy centrum miasta. Duze, industrialne powierzchnie, magazyny, doki, wielkie hale. W tej czesci urzeduja koncerny kurierskie, madrycka poczta, firmy budujace konstrukcje stalowe, przedsiebiorstwa zajmujace sie dystrybucja owocow, mechanicy samochodowi, firma produkujaca torby i pudla. Nasz magazyn znajduje sie na tylach wielkiego 'poligonu industrialnego', jak Hiszpanie nazywaja ten koniec swiata, w poludniowo-wschodniej czesci miasta. Dojezdzam wiec dwoma liniami metra i autobusem.

Sam magazyn jest dobrze zarzadzany. Wszystkie towary poukladane sa w ikeowskie plastikowe pudla, oznaczone numerem referencyjnym i ustawione na polkach zgodnie z rodzajem. Naszyjniki po lewej stronie, w centralnej czesci bransolety, na prawo kolczyki. Na oko ok. 450 pudel z roznymi pipsztykami i swiecidelkami. Wszystko z Indii, robione recznie przez kobiety, moze takze dzieci. Sklep zajmuje sie tylko rozprowadzaniem tego wszystkiego po preferencyjnych cenach, wiec nie pytam o sile robocza. Jestem taka sama robotnica, pakuje i selekcjonuje towar. Dla mnie wazne jest, ze mam prace, ze nie musze mowic po hiszpansku, i ze pozwoli ona przetrwac w tym miescie.

Pakowanie stosu kolczykow przypomina mantre. Jest automatyczne, ale musisz miec otwarte oczy, zeby nie przegapic felernej pary kolczykow, kolczykow uszkodzonych, o innej barwie, zdeformowanych przez pakowanie, lezenie w pudlach czy przez nieuwazne przepakowanie. Cierpliwie wiec ogladam blyskotki, naprawiam te, ktore daja sie naprawic, wreszcie wypisuje i naklejam numer referencyjny. Szefowi moje poswiecenie sie podoba. Dodaje, jakby od niechcenia:

-Ja nie mam czasu isc do ksiegowej w Twojej sprawie. Napisalem jej maila, ze przyjdziecie, dalem kwote wynagrodzenia i zakres obowiazkow. Jak skonczysz pakowac, przygotuje cie do zawodu sprzedawcy.

Ksiegowa szefa to dobroduszna kobieta bliska 60. Nie wyglada na elegancka paniusie, ktora chce, aby wiedziano, ze ma kase. Ubrana skromnie, staroswiecko, przypomina babcie raczej, niz bizneswoman. Inez cierpliwie, wolno i z akcentowaniem kazdej sylaby tlumaczy, co powinnismy zrobic:

- Imran przekazal, ze zatrudnia cie na pol etatu. Na poczatek. Potem masz zarabiac wiecej. Jednak teraz musimy wypisac Twoje dane, a do tego potrzebuje numeru NIE. Masz cos takiego?
- Nie - odpowiadam zdziwiona. - co to takiego?
- To numer identyfikacyjny, ktory pozwoli ci miec prace. Bedziesz go miec z urzedu imigracyjnego.
- Ale ja mam wizyte pozniej, nasza prawniczka mowi, ze bez umowy nie mam NIE - probowalam wytlumaczyc.
- Otoz to - Inez nie daje sie zbic z tropu - w urzedzie pracy nadadza ci NIE prowizoryczny, taki do pracy, poki nie uzyskasz prawdziwego. O, musisz mi przyniesc takie cos - ksiegowa pokazuje kwitek z numerem Oficina de Empleo.
- Czyli musze najpierw isc do urzedu pracy po NIE prowizoryczny, potem musze go zaniesc pani, a potem musze przyjsc po gotowy kontrakt. Aha - kopie kontraktu musi miec moja prawniczka.
- Wlasnie, dobrze rozumujesz - pochwalila mnie Inez. Jak tylko dostaniesz numer, przychodzisz do mnie, ja wypisuje kontrakt i dajesz go szefowi do podpisu, kopie dla niego, kopie dla prawniczki, kopie dla mnie. Dzieki kontraktowi uzyskasz tez ubezpieczenie spoleczne i karte leczenia. Ale to powiem, jak przyniesiesz numer z urzedu pracy - konczy Inez, a moja glowa kipi od nadmiaru informacji.

18 wrzesnia 2012, wizyta w urzedzie stanu cywilnego

Dwa po moim starcie w pracy mielismy zajety poranek. Esperanza zarezerwowala dla nas spotkanie w Urzedzie Stanu Cywilnego. Pierwszy krok - zlozenie dokumentow i wyznaczenie kolejnej daty spotkania. Prawniczka instruowala nas rzeczowo poprzedniego dnia:

- Przedstawiacie to, co macie. Zabierzcie ze soba tlumacza, znajomego, moze byc Abdul. Jesli urzedniczka stwierdzi, ze czegos brakuje, dzwoncie do mojego biura. Javier jej wszystko wytlumaczy. Macie umowe o prace?
- Tak, ale jeszcze przygotowuje ja ksiegowa szefa - odpowiedzial H.
- To doniescie mi ja jak najszybciej, musimy miec kopie przed spotkaniem z urzednikami imigracyjnymi. Moze tez kontraktu bedzie potrzebowac USC. Nie ma czasu do stracenia! - mrugnela znaczaco okiem Esperanza.

Tego dnia Abdul wstal wyjatkowo wczesnie, zrezygnowal z nocnego maratonu filmowego z puszka coca-coli, jak mial w zwyczaju, i udal sie z nami do nieprzyjaznego budynku USC w dzielnicy Prosperidad. Ta nowa okolica, ze znacznie wzmozonym ruchem samochodowym, nie przypadla mi do gustu. Duze bloki sprzed 30. albo 40. lat, butiki i chinskie sklepy - wszystko bardziej ekskluzywne, drozsze, ale jakies obce. Byc moze dlatego, ze przywyklam do wypelnionych wszystkim 'bazarow', do spiewajacych pozytywek, jakie Chinczycy wystawiaja obok roslin doniczkowych i ubran przed witrynami.
Wreszcie widze ogromny gmach na ulicy Pradillo. Glowny USC Madrytu. W drzwiach dwoch ochroniarzy zarzadza ruchem przy wykrywaczu metali. H. na nieszczescie 'piszczy'.
- Ma Pan pasek? Pasek ! - krzyczy zniecierpliwiony ochroniarz. Abdul zgubil sie gdzies w przejsciu, wiec ja krzycze, zeby pokazal swoj pasek do spodni.

Nareszcie wchodzimy do sali. 5 pietro, rownie duzo ludzi. Roznych narodowosci, wyznan, w roznym wieku. Sliczna Marokanka w zwiewnym stroju slubnym, przestraszona ceremonia, siedzi ze swoja matka. W rzedzie przed nia zasiada mniej odswietny wybranek: czapka-baseballowka, dzinsy, skwaszony wyraz twarzy, diament w uchu. Inna ciekawa para - grubawy Sikh z charakterystyczna bransoletka, ale bez turbanu i afrykanka o sniadej, wysmarowanej olejem twarzy. W turbanie. Jeszcze inni - na oko Latynos po 50. z dziewczyna wygladajaca na nieletnia, o indianskim typie urody w widocznej ciazy.
Spogladam na informacje urzednikow do 'petentow':
--'Brazylijczycy przedstawiaja dwoch swiadkow'
--'Uprzejmie informujemy, ze spotkanie, podczas ktorego wybiera sie date slubu, nie jest jednoznaczne z ceremonia. Ceremonia jest pozniej'
--'Hiszpanski rzad dazy do likwidacji urzedow. Nie damy sie zlikwidowac!'
--'Petencie! Po prywatyzacji urzedow za slub trzeba bedzie zaplacic nawet 500 EUR. Do tego daza prawnicy, politycy i ich koledzy notariusze. Czy chcesz tego?!'

Kiedy koncze czytac ogloszenia i odezwy, chuda urzedniczka z zacisnietymi wargami wzywa H. po nazwisku.

- Pan tlumaczy, tak? - pyta Abdula, bo patrzymy na nia, jak zakleci, kiedy wyjasnia, czego potrzebuje. - Akt urodzenia Pani, akt urodzenia Pana, certyfikaty: zameldowanie, kawaler, panna - wylicza i zarazem wypisuje na bialej teczce. A wiec bedziemy taka teczka z numerem referencyjnym. Podaje go nam razem z data 6 listopada, kiedy mamy pojawic sie, aby wybrac date wlasciwego slubu. Kiedy Abdul pyta, czy to wszystko, zasuszona urzedniczka dodaje z wyrazna ironia:
- To znaczy jesli wezwiemy Panstwa na wywiad matrymonialny, wtedy ta data nie obowiazuje. Jesli do 6 listopada Pan nie otrzyma wezwania, wtedy tylko wybieramy date i miejsce slubu. To wszystko, dziekuje - ucina urzedniczka.

Tego samego dnia po pracy znow odwiedzilismy Esperanze, aby opowiedziala nam o wywiadzie. Uspokajala nas, ze nie mamy sie czego bac, ale dodala, ze narodowosc meza to gwarancja rozmowy z urzednikami przez to, ze jego krajanie zawieraja papierowe malzenstwa...Pozostalo czekac na wezwanie.